Wywiady

„Miłość i pasja wyznacza, co chcę robić, a czego nie” – rozmowa z Rafałem Blechaczem

Rafał Blechacz, zwycięzca XV Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego w Warszawie w 2005 roku. Laureat presiżowej amerykańskiej Nagrody Gilmor nazywanej „Pianistycznym Noblem”. Najznakomitszy – zdaniem krytyków – wykonawca utworów Chopina swej generacji. Występując w najsłynniejszych salach koncertowych zdobył uznanie publiczności Europy, Ameryki, Azji.

Na spotkaniu w siedzibie Polskiego Instytutu Archeologicznego w Atenach, które odbyło się 2.04.2023 r., artysta opowiadał uczniom szkoły polskiej o tym, jak pielęgnować swoją pasję i dokonywać dobrych życiowych wyborów.

Spotkanie prowadziła Sekretarz PIAA w Atenach, koordynator programów kulturalnych, Beata Kukiel-Vraila.

Beata Kukiel-Vraila: W jaki sposób odnosząc tak wielki sukces i zdobywając tak ogromną popularność udało się Panu zachować skromność, naturalność, a nawet nie wahałabym się powiedzieć – młodzieńczą niewinność i czystość. Skąd ta pokora?

Rafał Blechacz: Jak się zderzam z wielkością Chopina, to rodzi tę pokorę. Szacunek dla kompozytora, dla utworu, który przygotowuję. Nie mogę powiedzieć sobie, że będę traktował dźwięki Fryderyka Chopina tylko po to, aby siebie zaprezentować. Jest takie ryzyko, że się zacznie coraz bardziej w tym kierunku myśleć i coś zmieniać, a to jest już moim zdaniem bardzo poważne karygodne wykroczenie i błąd interpretacyjny. Oczywiście jest jakaś wolność na pokazanie swoich pomysłów, emocji, ale jednak szacunek dla stylu kompozytora powinien być na pierwszym miejscu.

BKV: To bardzo ważna uwaga. Żyjemy w czasach rozbuchanego ego, gdzie coraz mniej jakości, a coraz większa otoczka, którą się wokół siebie buduje. W dobie celebrytów, influencerów, którzy dla młodych ludzi stanowią jakieś wzorce.

RB: To trochę pomylenie pojęć. Dla mnie kariera nie oznacza popularności, tylko oznacza jakość. Można mieć mniejsze grono odbiorców, fanów, melomanów, ale ze świadomością, że ta publiczność jest naprawdę moja. Że ją sobie wypracowałem podczas pokazywania repertuaru w określonych miejscach wiele razy i ona wie, idąc na mój koncert, czego się spodziewać. I to jest piękne. Miałem różne propozycje, aby uczestniczyć w show telewizyjnym czy iść bardziej w tę popularność, i oczywiście można takie rzeczy robić, ale po pierwsze – nie jest to w moim stylu, a po drugie – ta jakość przygotowania koncertów byłaby wówczas zagrożona.

BKV: Czyli trzeba być wiernym sobie i autentycznym, aby nie ulec tym różnym, jakby to nazwać… pokusom?

RB: Może… zachciankom innych ludzi, którzy chcą zarobić na sukcesie kogoś. Takie zagrożenia właśnie są. Zwłaszcza po Konkursie wszystko było dla mnie nowe. Nagle tyle ludzi, tyle kontraktów, spraw businessowych z którymi trzeba było się uporać, znaleźć zaufanych ludzi, którzy mogliby pomóc.

BKV: To też nie było łatwe, do tego trzeba mieć wyczucie…

RB: Trzeba mieć grono zaufanych ludzi i przyjaciół. Tutaj bardzo pomógł mi Krystian Zimerman, zwycięzca Konkursu z 1975 roku, który podzielił się ze mną swoim doświadczeniem. Zaprosił mnie też do siebie i w tym szumie po Konkursie Chopinowskim pomógł mi wyjść na prostą.

BKV: Bo można było się zagubić?

RB: Można było porobić różne błędy.

BKV: Czyli autentyczność, nie uleganie manipulacjom ze strony innych ludzi… co jest jeszcze potrzebne, aby podążać swoją drogą?

RB: Ja się wychowałem w czasie, kiedy internet nie był jeszcze tak dostępny i popularny jak dziś. Jak miałem pierwsze koncerty, nawet krótko po Konkursie Chopinowskim, było coś takiego jak transmisja radiowa tylko na dany kraj. Kanały radiowe nie miały jeszcze swych stron internetowych i nie można było słuchać radia on line. Teraz praktycznie każdy koncert, nawet w najmniejszej miejscowości, jeśli przyjeżdża tam radio i robi transmisję, to można powiedzieć, że jest to transmisja na cały świat. Można wejść na stronę takiego radia i słuchać koncertu w Mediolanie czy Tokio, i to już jest inne napięcie podczas takiego koncertu. Tak więc internet jest bardziej dostępny, informacje się szybciej rozchodzą, są większe, jak to Pani powiedziała – pokusy, rozproszenia i trzeba jakoś nad tym zapanować. Ale myślę, że jeśli jest ta miłość i ta pasja, jak w moim przypadku do muzyki, to jest to do zrobienia. To ta miłość i ta pasja wyznacza, co ja chcę w danym momencie robić, a czego nie.

BKV: Wspaniale jest mieć taki wewnętrzny kompas. Pan znalazł go wcześnie. Czy ktoś Panu w tym pomógł, czy zadziało się to samorodnie?

RB: Chyba samorodnie…  Strasznie mi się zaczęła podobać muzyka organowa. Chciałem zostać organistą. Także te pierwsze fascynacje pochodzą z muzyki Bacha, muzyki kościelnej. Uwielbiałem przebywać w kościele, słuchać muzyki organowej, grać na organach i pierwsze marzenie to było zostać organistą. Miałem wtedy pięć, sześć lat… Nie udało się tego marzenia zrealizować.

BKV: Całe szczęście! [uśmiech]

RB: [uśmiech] I wcale tego nie żałuję. Miałem też to szczęście, że pianino w naszym rodzinnym domu było obecne, więc grając na początku wyobrażałem sobie, że to są takie właśnie organy. Później, kiedy zacząłem naukę gry na pianinie w ognisku muzycznym, a następnie w szkole muzycznej, coraz bardziej sobie uświadamiałem, że jednak fortepian, pianino to jest ten bardziej właściwy kierunek i instrument dla mnie. Już chyba po pierwszym utworze Chopina, to był Nokturn H-dur, Op. 32, miałem wtedy 10 lat, sytuacja się odwróciła i chciałem coraz bardziej iść w muzykę Fryderyka Chopina. Byłem zafascynowany poetyką, harmonią i chciałem to rozwijać.

BKV: Słuchając Pana gry pomyślałam, że to jest czysta poezja. Czyta Pan poezję?

RB: Nieregularnie. Miałem taki okres w szkole średniej, kiedy po tę poezję sięgałem, ale bardziej sięgałem jednak po teksty filozoficzne. I jeśli chodzi o filozofię, bo to mnie bardzo fascynuje, to ogromna w tym rola mojej polonistki z liceum. Praktycznie na każdej lekcji języka polskiego był przedstawiany bogaty, wnikliwy rys filozoficzny epoki, którą omawialiśmy. To mnie bardzo zaciekawiło i chciałem to dalej rozwijać. Zaraz po maturze nie było na to czasu, bo wiadomo, przygotowania do Konkursu Chopinowskiego, i dopiero w roku 2009, 20010, kiedy już ten kalendarz koncertowy się ustabilizował, pomyślałem, że można to usankcjonować prawnie [uśmiech]… te zainteresowania.

BKV: I studiował Pan filozofię…

RB: Tak. I cały czas jestem w kontakcie z profesorami. Takim pierwszym kontaktem był śp. ksiądz profesor Antoni Siemianowski z Gniezna, który zaraził mnie fenomenologią. Dzięki tej fenomenologii poznałem filozofię Husserla, Romana Igardena i bardziej skoncentrowałem się na filozofii muzyki, aksjologii, wartości metafizycznej w muzyce.

BKV: Wracając jeszcze do Konkursu Chopinowskiego, zastanawiałam się, czy miał Pan przeczucie, że wygra ten konkurs? A może nawet pewność?

RB: Nie, pewności nie miałem. A przeczucie? Chyba też nie. Z tego względu że… i  to moja wina chyba, ja nie słuchałem innych pianistów.

BKV: To chyba lepiej, prawda?

RB: No lepiej, ale właśnie dlatego nie byłem zorientowany, jaki jest poziom Konkursu, jak grają inni. Mogłem tylko się wypowiedzieć na swój temat. Nie mając tego porównania, nie mogłem przeczuwać w jaką stronę to pójdzie, więc zaskoczenie było ogromne.

BKV: Porównywanie się do innych może ograniczać nasze własne możliwości, bo się stresujemy, myślimy że jesteśmy gorsi…

RB: W trakcie trwania rywalizacji to faktycznie nie za dobrze działa, bo jesteśmy pod pewnym napięciem emocjonalnym i czasami niepotrzebnie możemy się zasugerować czymś, co nam się w danym momencie wydaje lepsze. Potem się okazuje, że niekoniecznie jest lepsze, bo nie jest to moje, nie jestem do tego przekonany. Czasami jednak w momencie wcześniejszych przygotowań, kiedy pracujemy nad daną interpretacją, taka konfrontacja z innymi wizjami utworu, może być inspirująca. Taki dialog, rozmowa.

BKV: Bywa Pan jeszcze zestresowany przed koncertem?

RB: Tremę mam za każdym razem! [uśmiech] Czasami jest większa, czasami mniejsza. Dobrze, że jest ta trema, bo…

BKV: …mobilizuje?

RB: Mobilizuje to raz, a dwa, uświadamia mi, że nie popadam w rutynę, czyli wychodzę już bez emocji na scenę i tylko odgrywam swoją rolę. Tego nie ma i tego nie chcę mieć. Dlatego też nie gram aż tak dużo koncertów w ciągu roku, jak niektórzy moi koledzy np. 150, 200, tylko gram ok. 50-60 koncertów  na rok. To myślę, pozwala zachować ten właściwy balans w moim wypadku.

BKV: Ma Pan jakąś technikę pozwalającą opanować stres i dać z siebie to co najlepsze?

RB: Pracując nad nowym programem bardzo ważne jest, żeby od razu z tym programem nie wychodzić na wielkie sale koncertowe, tylko zrobić gradację. Ja w tej chwili z nowym repertuarem potrzebuję min. 6 -7 takich koncertów dla małego grona, żeby później wspiąć się troszeczkę wyżej. Czyli jak przygotowuję koncert Beethovena to nie od razu wychodzę na salę koncertową w Londynie czy Nowym Jorku, bo napięcie byłoby zbyt duże i bym nie zrealizował w stu procentach danego programu interpretacyjnego. Dlatego ważne jest, aby dać sobie czas na bycie z danym utworem, na przeżycie jakiejś przygody z nim, historii. Wtedy mam poczucie, że ten utwór jest coraz bardziej w moim środku, w moim sercu i też w palcach. I ta pewność pozwala mi podjąć coraz większe wyzwania.

BKV: Znajduje Pan czas, aby realizować, oprócz muzyki i filozofii, inne swoje pasje?

RB: Gram czasami na organach dla swojej przyjemności [uśmiech]. Tak po kryjomu troszeczkę. Ostatnio w kościele św. Krzyża w Warszawie, gdzie jest serce Chopina poznałem organistę, którego pamiętam z nabożeństw radiowych, prof. Michała Dąbrowskiego. Słuchałem jego harmonii jako 5-6 letnie dziecko razem z moją chorą babcią, która nie mogła w tych nabożeństwach uczestniczyć. I niedawno mogłem poznać ten instrument, który pamiętam z tych nagrań jako dziecko. Mogłem na nim trochę zagrać… było to dla mnie wzruszające.

Marcin Romaniuk (PAN, członek PIAA): Chcę odnieść się do pewnej analogii… Ponieważ jest Pan z mojego pokolenia, może kojarzy Pan postać Michaela Jordana?

RB: Tak.

Marcin Romaniuk: On w którymś wywiadzie powiedział, że jego ukształtowały porażki. Że nie w każdym meczu był tym bohaterem, któremu się wszystko udawało i że w swojej karierze spudłował mnóstwo rzutów w momencie, kiedy mu ludzie zaufali. To była kwestia tej wielkiej presji, tych oczekiwań, aby on jako ten „bóg koszykówki” zawsze był doskonały.

RB: .. to samo Adam Małysz przeżywał i inni sportowcy. Tak, te wielkie oczekiwania…

Marcin Romaniuk: Czy kiedykolwiek zdarzyło się Panu nie trafić do kosza i jak Pan sobie z tym poradził?

RB: Ależ oczywiście. To mi nawet Krystian Zimerman powiedział, że najszybciej uczymy się na swoich błędach. Tylko najważniejsze, aby później już tego samego błędu nie popełniać. Po Konkursie zrobiłem kilka błędów, one były nieuniknione, ale dzięki temu jestem pewnie w tym miejscu, w którym jestem. Także te koncerty w mniejszym gronie, o których wspominałem, są po to, żeby zrobić kilka błędów, aby później już ich nie robić. Także bardzo jest ważne, żeby dobrze sobie to wszystko poukładać. Żeby mieć zaufane grono przyjaciół, które nie będzie krytykowało, ale które będzie wsparciem. Oczywiście trzeba mieć  świadomość, co zrobiłem nie tak i nie tylko mam tu na myśli błędy muzyczne, ale i błędy strategiczne np.musiałem cztery razy zmienić managerów. Po prostu źle wybrałem. Okazali się, mówiąc delikatnie, nieuczciwi. Ważne, aby wtedy podjąć szybko dobrą decyzję i dalej w tym nie trwać, czyli to wymaga też pewnej odwagi.

Paweł Madziar (licealista Szkoły Polskiej w Atenach): Jaki wpływ miała Pana muzyka na życie społeczne?

RB: Kiedy wygrałem Konkurs miałem wrażenie, że nie tylko osoby związane z muzyką klasyczną zaczynają słuchać Chopina. Jak została nagrana płyta „Kronika Konkursu”, to nawet firma nagrywająca Konkurs dostała nagrodę za ilość sprzedanych płyt. To był taki boom i duży poziom zainteresowania muzyką Chopina. Potem moja płyta dla Deutsche Grammophon też jakiś sukces osiągnęła, więc jest to pewne oddziaływanie. Mam też świadomość, że będąc osobą publiczną i będąc czasami dla młodych muzyków, powiedzmy w cudzysłowie jakimś wzorem, mogę jakoś oddziaływać. Także muszę, nie tyle uważać, co być w tym wszystkim autentycznym, szczerym. To, co mówię może jakoś trafić do młodego człowieka, może jakoś go kształtować. Jest więc pewna odpowiedzialność, jaką biorę na siebie za to. Dlatego tak z rezerwą podchodzę do pedagogiki, bo czuję ogromną odpowiedzialność przekazywania swojej wiedzy, doświadczenia młodym ludziom. Nie chciałbym zniszczyć potencjału, talentu danego człowieka. Dlatego tak powoli w to wchodzę, żeby nie zrobić nikomu żadnej krzywdy, tylko pomóc.

BKV: A czy Rafał Blechacz spotyka się z krytyką?

RB: Każda publiczna osoba jest i uwielbiana i krytykowana. Miałem to szczęście, że na razie nie były to krytyki napastliwe, które by bardzo niszczyły. Wiadomo, że działamy w świecie sztuki, a sztuka jest dziedziną niewymierną. To nie jest matematyka, gdzie wynik musi się zgadzać. Oczywiście też można poszukiwać prawdy w sztuce i ja staram się to robić, ale wrażenia z koncertu każdy może mieć inne, z określonego nagrania także i inaczej może do tego podchodzić, inaczej to oceniać. Jednemu bardziej podoba się Chopin, innemu mniej i tak to już działa. To się później przekłada na opinię publiczną, na recenzje z koncertów, że czasami są bardziej wyważone, czasami bardziej chłodne, a czasami są bardzo entuzjastyczne. To trzeba brać pod uwagę, bo jak się tego nie zaakceptuje, to potem można cierpieć.

Paweł Madziar: Czy podjął Pan kiedyś decyzję, która mogłaby mieć wpływ na Pana rodzinę, przyjaciół?

RB: Decyzję? Jakąś trudną, tak? Ja na swój zawód, w cudzysłowie to mówię, bo dla mnie jest to coś więcej niż zawód, to jest swego rodzaju misja, dzielenia się pięknem i innymi głębokimi wartościami poprzez dźwięki z drugim człowiekiem. Muzyka jest takim uniwersalnym językiem, za pomocą którego możemy się komunikować i o ważnych treściach mówić. Czasami mam wrażenie, że nawet łatwiej dźwiękami pewne kwestie nakreślić niż słowami. Tutaj duża rola tych wartości filozoficznych, o których mówiłem wcześniej. Przy takim nastawieniu to wymaga ogromnej koncentracji, nie chcę powiedzieć poświęcenia, bo dla mnie to nie jest poświęcenie. To wynika z potrzeby serca. Więc jestem w tej muzyce na sto procent, jestem w pełni, więc uświadomiłem sobie i podjąłem taką decyzję świadomą, że nie będę zakładał rodziny, tylko w pełni będę z muzyką. Dzięki temu mogę poświęcać się tej muzyce z takim skutkiem, że daje mi to radość i ogromną satysfakcję. I pełnię. W momencie, kiedy założyłbym rodzinę, musiałbym z pewnych rzeczy na rzecz rodziny zrezygnować. To byłoby naturalne, a nie chcę doprowadzić do tego, że muzyka byłaby niezadowolona ze mnie oraz rodzina. Chcę być w pełni absolutnie przekonujący w tym do czego czuję, że zostałem stworzony.

Paweł Madziar: Czy uważa Pan, że jest jakaś końcowa linia w Pańskich umiejętnościach?

RB: Na pewno są kompozytorzy, są utwory za które się nie zabieram, przynajmniej na razie, do których mi się wydaje, że może jeszcze nie dojrzałem. Myślę, że jakbym na siłę próbował pracować nad jakimś utworem, to publiczność wyczułaby taki emocjonalny zgrzyt, fałsz. Wyczułaby, że to nie jest moja muzyka. Dlatego nie ma sensu tego robić.

Paweł Madziar: Czy warto wychodzić poza sferę komfortu?

RB: Jeśli ma to czemuś służyć, czemuś wyższemu to może warto, ale ważne, żeby się do tego nie zmuszać. To musi wypływać z wnętrza.

BKV: Dziękuję Panu za cudowne spotkanie i piękne przeżycie, jakim był wczorajszy koncert. Młodzieży ze Szkoły Polskiej im. Zygmunta Mineyki przy Ambasadzie RP w Atenach, dziękuję za zaangażowanie w rozmowę i niebanalne pytania.